Na pomoc Kacprowi

Pozostałe osoby z Fundacji

6-letni Kacper wraz ze swoją mamą Kornelią, tatą Leszkiem i bratem Marcinkiem mieszka w Borkach Wielkich, miejscowości znajdującej się kilka kilometrów od Olesna.

 

Leszek jest stolarzem. Ma swój własny warsztat. Kornelia zajmuje się domem i dziećmi. Mieszkają skromnie w dwukondygnacyjnym domu, obejście zadbane, w środku wszystko na miejscu i wydaje się, że niczego im nie brakuje.

Zanim przyjechał ambulans

Na początku 2012 r., Kacper, który zawsze był zdrów jak ryba, zaczął chorować. A to przeziębienie, a to ból brzucha, a nawet grypa, wymioty też się zdarzały… Rodzice, ani żaden z lekarzy niczego nie podejrzewali. Na szczęście w Oleśnie już od wielu miesięcy Elżbieta Kowalska, lokalna społeczniczka, organizowała przyjazd Ambulansu Ronalda McDonalda w ramach programu „NIE nowotworom u dzieci!”. Na co dzień pracuje w nadleśnictwie, ale jej zainteresowania wychodzą daleko poza las. To kobieta pełna energii i pomysłów, które bez zbędnej zwłoki wprowadza w czyn.

Zajmuje się fotografią, promuje cyfryzację wśród starszych pokoleń, pisze prozę i wiersze, oddaje krew… No właśnie. To dzięki krwiodawstwu natknęła się na ślad ambulansu. Fundacja Ronalda McDonalda współpracuje bowiem blisko z Narodowym Centrum Krwi.

Uznałam, że takie badania bardzo przydałyby się na naszym terenie – opowiada Ela Kowalska.
– Zadzwoniłam zatem do fundacji i ustaliłam termin, koordynując go z urzędem miasta. Data była odległa, bo musieliśmy czekać prawie rok, ale wiem też, że ambulans cały czas jest w trasie i pomaga dzieciom w całej Polsce.– Większą część kosztów związanych z badaniami w ambulansie pokrywamy my – tłumaczy Katarzyna Nowakowska, dyrektor wykonawcza Fundacji Ronalda McDonalda. – Niekiedy udaje się pozyskać do współpracy partnerów społecznych, czyli samorządy, bądź organizacje społeczne, które dofinansowują projekt. Za każdym razem fundacja trafia na wolontariuszy, społeczników, ludzi dobrej woli, którzy pomagają na miejscu, współorganizują zapisy i przyjazd ambulansu. Do nich właśnie należy pani Ela.
Paradoksalnie, wiele osób z początku sceptycznie odniosło się do całej akcji. Ludzie uznali, że ich dzieci są zdrowe i nie ma sensu zawracać sobie głowy chodzeniem na badania. – Dopóki nic nie dolega, lekarzy unikamy – komentuje Ela. – Taka jest nasza mentalność. Jak się jednak wkrótce wielu przekonało, ich pociechy w wielu przypadkach nie były okazami zdrowia.

Zbliżała się data przyjazdu ambulansu. Eli udało się zrobić wokół tego wydarzenia duży rozgłos. Początkowa niechęć mieszkańców przeistoczyła się w ogromne zainteresowanie. Tak samo zadziało się z Kornelią: – Nie chciałam z początku iść, ale po rozmowie z koleżanką zdecydowałam się jednak to zrobić.

 

Ogłoszenia o wizycie Ambulansu Ronalda McDonalda pojawiły się także w przedszkolach. – Pamiętam, że na pierwszej liście rodziców chętnych na to badanie, Kacperka nie było – wspomina Maria Świtała, dyrektorka przedszkola z Borków Wielkich, do którego chodzi Kacper. Wygląda na to, że rozmowa z koleżanką była niezwykle istotna.

 

Wzięłam na siebie odbieranie telefonów na zapisy – Ela pokazuje swoją nokię. – Chciałam uczestniczyć w tym procesie. Wiecie ile miałam połączeń? Pierwszego dnia 1000, drugiego 800. Wiem, że numer wykręcały całe rodziny. – Rodzice mówili, że w ogóle nie można się było dodzwonić – potwierdza Maria Świtała. – Telefon był cały czas zajęty.

 

Nie wszyscy chętni znaleźli miejsce. Na badanie mogło się dostać ok. 260 dzieci.

Trzy dni ambulansu

I w końcu przyjechał. 24 kwietnia 2012 r. ambulans rozpoczął w Oleśnie trzydniowy cykl badań przesiewowych. – Wokół sprawy zrobił się szum medialny – wspomina Elżbieta Kowalska. – To wybuchło z wielką siłą i przerosło nasze oczekiwania. Przyjechał Telexpress, TVP Opole, rozpisały się gazety.
– Po każdej wizycie 20–30 proc. dzieci kierujemy do dalszych badań lekarskich – zaznacza Katarzyna Nowakowska. – Najczęściej dotyczy to zmian, w tym guzów, które nieleczone mogą przeistoczyć się w nowotwory, a zdarza się, że nasi lekarze także i je wykrywają. W Oleśnie znaleziono m.in. sporo zaburzeń i schorzeń o charakterze endykrologicznym czy nefrologicznym. Dość nietypowym przypadkiem były żylaki powrózka nasiennego.

 

W ostatnim dniu badań jako jeden z ostatnich pacjentów do ambulansu zawitał Kacper. Badanie przeprowadziła dr Ewa Dybiec, doświadczony radiolog.
– Ta diagnoza wszystkim nami wstrząsnęła – mówi Ela. – Nikt się nie spodziewał, że te trzydniowe badania zakończą się takim rezultatem.
– Łezki w oczach stanęły – przyznaje tata Kacpra. – To w końcu jedna z najbliższych osób. Wyglądało na to, że syn ma guza większego od nerki.

Rodziców przytłoczyła ta informacja. Kornelia Suchecka: – Z początku myślałam, że te badania były niedokładne, ale następnego dnia powiedzieli nam, że mamy jechać do szpitala do Wrocławia. Nie zdawałam sobie sprawy, że jest aż tak źle.

Walka o Kacpra

Fundacja od razu przystąpiła do działania. Zbliżał się majowy weekend, więc skrócone zostały wszystkie procedury. W piątek 27 kwietnia 2012 r. Kacper i jego rodzina byli już w Klinice Onkologii Dziecięcej we Wrocławiu. Rodzina nie została sama ze swoim problemem. W pierwszą majową środę Kacper był już po pierwszej chemii przedoperacyjnej.

– Ten szpital jest bardzo przyjazny dla dzieci – zapewnia Ela Kowalska. – Tam nie ma lekarzy. Są ciocie i wujkowie, którym się mówi po imieniu. Nie sposób rozróżnić profesora od personelu pomocniczego.
Jedyny mankament to marne warunki dla rodziców, ale z tym problemem boryka się większość szpitali dziecięcych w Polsce.

Pod koniec maja Kacper miał usuniętą prawą nerkę. Z badania histopatologicznego wynikało, że w guzie nie występowały zmiany rakowe. Rokowania były dobre. Chłopiec świetnie zniósł leczenie, mimo że sama droga do szpitala była uciążliwa. Co tydzień musiał jeździć 150 km do Wrocławia na kolejne chemie. – Zniósł to jak prawdziwy facet – powiada Leszek. – Nie spodziewałam się, że przejdzie przez leczenie tak dobrze. Czuje się doskonale – dodaje Kornelia.

– Kacper to bardzo pogodne i uśmiechnięte dziecko. Bardzo lubi chodzić do przedszkola – opowiada o swoim podopiecznym Maria Świtała. – Mówi często o tym, co słychać w domu, co u braciszka i rodziców. W czasie leczenia był parę razy na placu zabaw, ale niespecjalnie chciał nawiązywać z nami kontakt. Gdy wrócił na początku roku szkolnego, sytuacja wróciła do normy. Choć teraz raczej unika niepewnych i nieznanych sytuacji. Kiedyś się zdarzyło, że jedno z dzieci uderzyło Kacpra. Zrobiliśmy wtedy spotkanie z dziećmi, gdzie pouczyliśmy je, że nie wolno się bić, a tym bardziej należy uważać na Kacpra, który jest po poważnej operacji usunięcia nerki. Dzieci się tym bardzo przejęły i wzięły sobie to do serca.

Po leczeniu

Minęły już 2 lata od podjęcia leczenia. Kacper nadal jest pod opieką ośrodka onkologicznego. Co jakiś czas jeździ na kontrole. – To dobrze, że dostał się do ambulansu – cieszy się Ela Po tych badaniach przebudowała się świadomość mieszkańców i teraz każda ze wsi w gminie chciałaby zaprosić ambulans. Chcielibyśmy, żeby ambulans Fundacji Ronalda McDonalda przyjeżdżał do nas każdego roku.
Katarzyna Nowakowska: – Fundacja nie wchodzi z butami w życie tych, którym pomogła, ale pani Kornelia, wie że zawsze może do nas zadzwonić i zaufać w każdej sprawie. My natomiast wiemy, że ta przykra historia, która się przytrafiła jej rodzinie i która na szczęście miała pozytywne zakończenie, sprawiła, że wiedzę, jaką mimowolnie zdobyła przy tej okazji, przekaże dalej innym rodzicom.
– Narodowy Fundusz Zdrowia powinien udostępniać szerzej tego typu badania kompleksowe – uważa Elżbieta. – Moim zdaniem powinny być elementem bilansu, zwłaszcza, że nie jest to badanie drogie i rodzice nawet sami by za nie zapłacili. W Polsce właściwie nie prowadzi się takiej profilaktyki.

 

Program „NIE nowotworom u dzieci” funkcjonuje od 2005 r. Do tej pory w ramach badań przesiewowych w Ambulansie Ronalda McDonalda przebadano ponad 37 tysięcy dzieci. Nie wszyscy rodzice w Polsce mogą liczyć na bezpłatną profilaktykę przeciwnowotoworową. Fundacja Ronalda McDonalda, mając to na uwadze, dojeżdża ze swoim ambulansem tam, gdzie to jest szczególnie potrzebne. – Być może kiedyś nasze państwo pod tym względem zapewni wszystkim właściwą opiekę – podsumowuje Katarzyna Nowakowska. – Na razie nasz ambulans jest potrzebny.

Fot. Wojciech Wójtowicz